Profesora Jana Miodka chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. To znany i lubiany językoznawca, do niedawna dyrektor Instytutu Filologii Polskiej we Wrocławiu, jest także członkiem Rady Języka Polskiego. Od 1968 roku prowadzi cotygodniową rubrykę językową Rzecz o języku (Słowo Polskie, obecnie Polska. The Times). Profesora możemy oglądać co tydzień w: Ojczyźnie polszczyźnie i w Słowniku polsko@polskim.

Miałam szczęście być studentką Pana Profesora a dziś zgodził się On udzielić wywiadu dla czytelników mojego bloga.

TRUDNY JĘZYK POLSKI: Panie Profesorze, czy korzysta Pan z Internetu w taki sposób, w jaki korzysta Pan z książek, prasy?
JAN MIODEK: W żadnym wypadku. Mam, co prawda, komórkę, ale ktoś kto jest snobowaty, mógłby mi powiedzieć „Janek, to wstyd coś takiego nosić!”, a ja już powiedziałem moim najbliższym, z synem, synową i wnukami na czele: „Niech was Bóg strzeże, żebyście mi kupowali jakiś nowszy model”. Ja chcę tę najprostszą komórkę, z której tylko telefonuję i odbieram telefony; jak się esemesuje – wiem, ale jeszcze ani jednego SMS-a w życiu nie wysłałem, bo mi się nie chce. Wzrok mam dobry, ale nie chce mi się czegoś tu szukać, stukać. Jak mi ktoś SMS, to ja mu na to bezpośrednią rozmowę.

Więc, pani Kasiu kochana, bez Internetu nie wyobrażam sobie życia, gdybym miał taką alternatywę: musisz się czegoś pozbyć – albo telewizora, albo komputera z Internetem, to oczywiście, że wybieram telewizor, niech go wezmą, jeszcze dopłacę ileś złotych; natomiast bez Internetu sobie nie wyobrażam życia, bez komputera sobie nie wyobrażam życia. To moje narzędzia pracy. Internet jest genialny, Wikipedia jest genialna. W moim dość już długim życiu nazbierałem sporo książek, to jest fascynacja i jednocześnie piekło. Nie ukrywam, że żeby się dostać do któregoś tomu Słownika języka polskiego, muszę ileś książek wyjąć, a od czasu istnienia Internetu nie muszę niczego wyjmować, bo ja to wszystko mam, bo ja do każdej etymologii sięgnę; co nie znaczy, żebym nie widział tej drugiej strony medalu Internetu i komputera z hejtem na czele. Ale tak w ogóle twierdzę, że jest to najwspanialszy wynalazek w dziejach ludzkości.

A które strony w sieci Pan poleca czytelnikom tego bloga? SJP? PWN – poradnia językowa? Korzysta Pan z nich sam?
Korzystam, oczywiście że tak, no chociażby wtedy, gdy przygotowuję kolejny odcinek Słownika polsko@polskiego. Przecież ta część, która jest tzw. sondą uliczną, polega na tym, po wspólnych z realizatorami programu ustaleniach, że pytamy ludzi o stare słownictwo, chciałoby się powiedzieć takie inteligenckie – typu permanentny, ewidentny czy koincydencja, ale pytamy też o to słownictwo nowe; przecież ja połowy tego słownictwa nie znam i tu mi znów Internet przychodzi z pomocą. Oczywiście, że mam różne słowniki gwar młodzieżowych, ale nawet one nie nadążają. Internet mnie jeszcze nigdy nie zawiódł, ja tam wszystko znajdę, łącznie z definicją.

I z odmianą.
I z odmianą. Natomiast nigdy nie założę blogu. Proszą mnie ludzie o porady językowe przez Słownik polsko@polski czy tu przez Instytut (Filologii Polskiej) – nie zlekceważę ani  jednego listu, ani jednej prośby, natomiast żebym otwierał blog i tam się zwierzał ze swoich przeżyć, nie, nie, nie – to jest moje i tym się dzielić nie będę z nikim.

Są różne blogi – ktoś pokazuje paznokcie, a są i blogi językowe.
Oczywiście, że mnie naciągano na jakiś taki blog-poradnię językową, ale nie – zwariowałbym. Ja mam tak dużo pracy każdego dnia, mam tę rubrykę, tę rubrykę, taki program, tu przez Instytut udzielam porad, istnieje już tyle kanałów, przez które ja rozmawiam z użytkownikami polszczyzny, że gdybym jeszcze uruchomił ten, tobym zwariował.

A co Pana Profesora drażni w polskiej sieci? Ponieważ każdy dziś może być twórcą w Internecie, to i pojawiają się w tej przestrzeni błędy. Co najbardziej rani oczy (i uszy)?
Nie ukrywam, że w tym Internecie, jeśli idzie o gramatykę, to drażni mnie to, co mnie drażni w języku ogólnym. Przecież Internet wywołuje często  taką czy inną dyskusję: czy ci się coś podoba?, czy ci się coś nie podoba? – 95% dyskutantów rozpoczyna to swoje wyznanie od „mi się podoba”, „mi się nie podoba” – a ja już dostaję gęsiej skórki. To nieszczęsne „mi” w czasach, kiedy byłem w pani wieku, to był typowy błąd małego dziecka. To był właściwie jedyny błąd, który robił mój syn, miałem mały kłopot z tym, ale miałem ten kłopot przez tydzień, może dwa, powiedziałem mu: „Syneczku, nie może być „mi” na początku zdania” – skończyło się. Dzisiaj ten błąd robią pisarze, poeci, nie będziemy tu wymieniać nazwisk, już nie mówię o politykach…

Dziennikarzach…
dziennikarzach i tak dalej, i tak dalej – oczywiście to drażni. W tymże Internecie nie ma już też spraw trudnych, niełatwych, nieprostych, skomplikowanych – wszystko jest ciężkie. No więc oczywiście, że mnie to drażni. Plus panuje taka maniera, ja wiem, że nie można stosować stylu napuszonego, w Internecie się nie pisze na koturnie, ale to, co czytam w sieci, jest czasem takie… na pograniczu niedoborowości, taka…

Infantylność?
Tak, infantylność, no to mnie, oczywiście, denerwuje. No i osobne zjawisko szeroko pojętego Internetu: hejt, który się wylewa.

No tak, ale to zjawisko już pozajęzykowe, prawda?
Oczywiście, oczywiście.

Moim uczniom starałam się wyrugować tę „ciężkość”, ale udawało mi się z różnym skutkiem…
To słowo jest nomen omen przeciążone, bo istnieje „ciężka walizka”, „ciężka torba”, „ciężki plecak”, „ciężka choroba” i jeszcze, szczególnie w połączeniu z czasownikami bardzo rażące: „ciężko przewidzieć”, „ciężko wytypować zwycięzcę”, „ciężko powiedzieć”.

A ciekawi mnie jeszcze, czy Pan Profesor pracował kiedyś jako korektor?
Poniekąd – choć nigdy oficjalnie. Natomiast nie ukrywam, że moi młodsi koledzy, co sobie bardzo cenię, mają ciągle do mnie zaufanie i przed oddaniem chociażby pracy habilitacyjnej proszę mnie i ci, z którymi jestem na „ty”, i ci, od których jestem na tyle starszy, że z nimi nie jestem na „ty”, to są zazwyczaj moi dawni uczniowie, tak spod serca; „Panie Profesorze, sczytałby Pan moją habilitację?” – i ja to robię. Wtedy rzeczywiście czytam stronę po stronie, zwracam uwagę na warstwę interpunkcyjną czy jakąś niestosowność stylistyczną – taki był los mojej mamy, starej polonistki, która prace doktorskie też poprawiała, też „sczytywała” – to nie jest ciężar nie do udźwignięcia, przecież taka sytuacja się nie zdarza co tydzień, ale miewam takie prośby. Nie mówiąc już o tym, że proszą mnie o podobne przysługi czasem ludzie zupełnie obcy i tym odmawiam, mówię „Proszę pana, nie mam czasu”, bo nie mam. A dzisiaj jest jakaś taka obsesja pisania pamiętników, dzienników; dyrektor co drugiej fabryki uważa, że miał życie tak ciekawe, że zasługuje ono na pamiętnik i opisanie dziejów.

Niby  silva rerum.
Tak jest. I parę razy się złamałem, bo to był wujek mojego serdecznego przyjaciela ze szkoły, no i teraz odmów tu staremu kumplowi ze szkoły… Brałem więc 300 stron takiej strasznej polszczyzny… Parę razy się sparzyłem i teraz uważam.

Takie „sczytywanie” przypomina renowację domu, czasem lepiej postawić nowy, niż naprawiać ten już stojący…
Ależ oczywiście!

Ostatnie pytanie, Panie Profesorze: jak pisać, żeby pisać dobrze?
Prosto. Prosto. No, to można zbyć chyba prawdziwym zdaniem, że ma się tę iskrę Bożą albo się jej nie ma; bo jak ze mnie zrobić mechanika, kiedy ja najprostszej rzeczy nie złożę, nie rozłożę – mówiąc brutalnie: szlag mnie trafia, bo ja wiem, że to jest jakiś jeden ruch ręką, jakiś zaworek, jakaś śrubka, tylko o to chodzi, że ja nie mogę wpaść na to, która to… Żadna siła nie zrobi ze mnie zegarmistrza – ja miałem od początku do końca piątkę z matematyki, z fizyki, z chemii – z przedmiotów ścisłych; mój dyrektor, polonista, zamiast się cieszyć, że jego chłopak idzie na polonistykę, mówił mi: „Janek, po co ci to? Poszedłbyś do Gliwic na politechnikę”. No jaki byłby ze mnie inżynier przy takim stanie mojej sprawności manualnej? Tak było od dzieciństwa. Ja myślę, że to jest mądrość natury czy Pana Boga, niech sobie pod to podłoży ktoś, kto co chce podłożyć, że właśnie są tacy jak ja, którzy oczywiście, że gwóźdź wbiją w ścianę, chociaż ja robię to też infantylnie, na ogół mi się skrzywi ten gwóźdź; no i istnieją tacy, którzy nie potrafią zdania sklecić, natomiast są geniuszami, potrafią wszystko w domu zrobić. Więc to jest coś za coś. Ja przecież patrzę na takich mężczyzn, jadę na wieś, z żoną w wakacje, to są ci prości mężczyźni, którzy góra mają szkołę podstawową skończoną, ale oni zrobią wszystko: zbudują garaż, altankę w ogrodzie, regał itd. No i są tacy jak Tadeusz Różewicz – żona jego mi kiedyś mówiła: „Wie pan, musiałam zmienić zamek, to musiałam potem strzałkę narysować, jak się teraz zamek otwiera, a jak się zamyka”. A wyobraża sobie pani polską kulturę bez Tadeusza Różewicza?

To teraz zabrzmiało strasznie, do kogo ja się porównuję, no ale to tak jest. Na pani pytanie „Jak pisać?” mógłbym odpowiedzieć: „Prosto, bądź sobą”, ale albo się to ma, kochanie, albo się tego nie ma.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.

 

Jeśli podoba Ci się to, co robię, możesz mnie wesprzeć wirtualną kawą; zapraszam na mój profil na buycoffe.to:

Postaw mi kawę na buycoffee.to