Nie miałam zamiaru niczego dziś publikować, zrobiłam sobie małą przerwę od sieci i spędziłam cudowny dzień z przyjaciółmi. Wieczorem sięgnęłam po telefon i… zalały mnie zdjęcia i informacje o royal wedding. Szczerze mówiąc, to ja nawet nie wiedziałam, że ten ślub się dziś odbędzie, ale jeśli się ma konto na Instagramie, to taka wiadomość na pewno cię nie minie…
Średnio mnie interesuje, z kim się żeni Harry, tak samo jak w nosie mam sukienkę Meghan, ale jedna z relacji na Instagramie odesłała mnie do strony popularnego polskiego magazynu – i to nie plotkarskiego, ale takiego hmm… “poważnego”, polityka, gospodarka i te sprawy. No i w internetowym wydaniu tego magazynu pojawia się coś takiego:

rozwodniczkaKażdy nauczyciel polonista ma na swoim koncie chociaż jedną taką sytuację, gdy w pracy ucznia zobaczył ewidentny błąd, ale sięgnął do słownika, by sprawdzić pisownię feralnego wyrazu. I gdy przeczytałam “rozwodniczki”, zapytałam samą siebie: kogo? Sięgnęłam do słowników, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że forma poprawna to: ‘rozwódka’ albo ‘rozwiedziona (kobieta)’. Niemniej globalna sieć mnie również nie zawiodła i znalazłam fanpage o nazwie Rozwodniczka oraz blog o tej samej nazwie. Można też znaleźć Rozwódki Rozwiedzione (blogi, profile). Myślę sobie, że kolejne nazwy kont i blogów powstawały, kiedy inne już były “w obiegu”, więc aby się jakoś wyróżnić, autorki sięgały po słowa jeszcze wolne. Gdy wolnych zaczęło brakować – kreatywność twórców internetowych popchnęła ich do innowacji. Ale – znów tak sobie myślę – czym innym jest tytuł bloga, personalnej przestrzeni (nazwanej w sposób innowacyjny, by jakoś się wyróżnić spośród wielu innych profili) i czym innym jest internetowe wydanie magazynu o zasięgu ogólnopolskim (nie podaję nazwy, bo nie chodzi mi o szerzenie negatywnych postaw wobec autorów danego wpisu).

Chciałabym być dobrze zrozumiana. Nie jestem (a przynajmniej staram się nie być) zarozumiałą polonistką, która pozjadała wszystkie rozumy i wytyka innym błędy, bo lubi. Z błędami językowymi jest tak, że popełnia je KAŻDY. Naprawdę każdy – ze mną na czele (Sokole oko bacznie śledzi moje posty i punktuje każde potknięcie), ale:

  • czymś innym (według mnie) jest potknięcie typu literówka (bo zmęczenie, bo palce niesforne itp.), “zjedzenie” jednego przecinka albo jednej litery i czymś innym jest popełnienie błędu odmiany, błędu słowotwórczego czy ortograficznego;
  • innym miejscem są blogi, profile (często prywatne) i tego typu przestrzenie w sieci i innym miejscem są internetowe wydania dzienników, tygodników i magazynów (zwłaszcza o zasięgu ogólnopolskim).

Świadomość faktu, że wszyscy popełniamy błędy powinna mobilizować wydawców wielkich (i mniejszych zresztą też) tytułów do zapewnienia redaktorom odpowiedniego wsparcia: może szkoleń? może zatrudnienia osoby dokonującej korekty? Popatrzcie na to:

rozwodnice - CopyTrochę śmieszne i trochę straszne, choć zakładam, że prawdopodobnie autor wpisu o *rozwodniczce myślał o chociażby kierowniczce – skoro jest kierownik i kierowniczka, to analogicznie: rozwodnik i *rozwodniczka. Popełnienie takiego błędu nie świadczy o tym, że autor tekstu jest głupi (sięgnął podświadomie do prawa analogii w języku – starego i zwykle pomocnego, a co ważniejsze – bardzo naturalnego) i powinnyśmy wylać na niego gar pomyj – nie, nie i jeszcze raz NIE. Sprzeciwiam się wszelkim ubliżaniom i poniżaniom, nie taka jest zresztą rola nauczyciela – nauczyciel nie po to wskazuje błędy, żebyśmy się wszyscy troszku ponabijali z biedaka, który błąd popełnił, ale po to, aby wszyscy nauczyli się, jak pisać i jak nie pisać.
Wspominałam nieco wyżej, że nauczycielom polonistom zdarza się w słownikach sprawdzać, jak się pisze znane i popularne wyrazy – sama sprawdzałam takie słowa jak: “wydarzyć się”, “wieść (zdrowy tryb życia)” czy “ze wszech miar” – bo oni najlepiej wiedzą, że jeśli cztery razy przeczytasz *wydażyć się albo *wieźć zdrowy tryb życia, to zaczniesz co najmniej wątpić w swoją wiedzę. Sięgniesz do słownika. I niczego złego w tym nie ma. Ba! Powiedziałabym, że taka postawa jest zawsze właściwa – nie ufaj sobie na 100%, sprawdzaj. Nikt nie jest nieomylny.
Wielkie i znane czasopisma, portale powinny zadbać, by ktoś pomagał redaktorom (korektorzy, poloniści) – nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko – ale to jest jednak wstyd, że ogólnopolski tytuł potyka się i to we wpisie, który prawdopodobnie przeczyta wielu ludzi, bo royal wedding to baaaaardzo gorący temat.

Jako podsumowanie mojego przydługiego postu posłuży historia, która wydarzyła się kilka lat temu. W jednej ze szkół na tablicy ogłoszeń zobaczyłam wpis, który zawierał błąd ortograficzny. Wpisu dokonała osoba ważna i na wysokim stanowisku dyrektorskim. Przez dwa dni zastanawiałam się, czy pójść do tej osoby i jej o tym błędzie powiedzieć? Moim zamysłem było ustrzec tę osobę przed popełnianiem kolejnych błędów, zwłaszcza, że stanowisko wysokie, więc i wiele oczu patrzy na ręce – także na zapis. Ale wiecie – iść do kogoś i powiedzieć mu: “Przepraszam, ale chciałam zwrócić uwagę, że napisała pani wiadomość z błędem”, to trochę jak stanąć przed królem i w oczy mu wyparować: “Jest pan nagi” (kto czytał Andersena?) – zwłaszcza, że osoba, o której piszę, miała wpływ na moje stanowisko pracy. Ktoś naprawdę szalony albo głupi zdecyduje się na taki krok. Ja jestem trochę szalona (i troszkę głupiutka), bo polazłam do tej osoby – z misją w sercu, że ratuję ją przed wyszydzaniem przez innych ludzi. Spodziewałam się jednej z dwóch reakcji:

  1. “Co ty sobie myślisz? Kim ty jesteś, żeby mi błędy wytykać?!!” (z opcją: “Jesteś zwolniona!”) – prawdopodobieństwo: 70%;
  2. “Och, bardzo ci dziękuję. Naprawdę nie byłam świadoma tego błędu. W przyszłości postaram się go więcej nie popełniać” – prawdopodobieństwo: 30%.

Pocąc się i dukając słowa, jakoś zdołałam wyjaśnić, po co przyszłam. Opisałam błąd i mą (jakże szlachetną) troskę o dobre imię tej osoby. Co usłyszałam w odpowiedzi? Wersję, której nie przewidziałam:

3. “Tak? Ale to nie jest ważne. Nie przejmuj się”.

Kurtyna.

Od tamtej pory nie łażę po ludziach i nie wytkam im błędów, nawet dla ich własnego dobra (a także dla mojego). Założyłam ten blog również po to, aby każdy mógł wzbudzić w sobie refleksję nad językiem, jakim się posługuje i być może poprawił to czy owo w swoich tekstach. Chciałam, żeby twórcy internetowi mieli miejsce, do którego zajrzeć można i się dowiedzieć, jak zapisać kłopotliwy wyraz albo jak odmienić iPhone’a. Przykład zawsze idzie z góry i jeśli ogólnopolskie media nie będą stały na straży poprawnej polszczyzny, to jak możemy oczekiwać poprawności od blogerów czy influencerów?

Raz jeszcze przypomnę, że apeluję o to, by nie stosować tzw. hejtu wobec osób, które popełniają błędy językowe – bo robimy to naprawdę wszyscy. Errare humanum est. Pomagajmy sobie nawzajem, nie wytykajmy publicznie błędów i jednocześnie: bądźmy krytyczni wobec siebie samych, sprawdzajmy własne wpisy i jeśli czujemy, że z naszą polszczyzną nie do końca jest tak, jak być powinno – poprośmy o pomoc specjalistę (nie mówię, żeby zatrudniać Profesora Miodka, ale na poziomie postów internetowych wydań magazynów czy blogów [zwłaszcza gdy się ma kilka tysięcy followersów] naprawdę wystarczy przeciętny polonista).

A na koniec: wszystkiego najlepszego młodej parze! 🙂